niedziela, 7 listopada 2010

Listopad.

Czyli w sumie to juz zima.
Nie wiem jak u Was, ale u nas pieronsko zimno. 
Jeszcze wczoraj bylismy na kolejnym bonfire party, a dzisiaj az strach nos na zewnatrz wysciubic. W obydwoch kominkach napalone od rana, dobrze, ze zapas drewna mamy.


Drugie tyle juz porabane, pod pokladem lezy. 
Balam sie, ze ktos sobie ognicho z tej naszej kupeczki wczoraj zrobi, ale na szczescie nikomu poza mna to do glowy nie przyszlo :)
We wtorek Chop do Londynu jedzie, do pracy. Ma wrocic na weekend, czy jakos tak. Kolejny tydzien z Mloda sam na sam. Piknie, nieprawdaz? Nie mogl sobie wybrac dojazdowej roboty latem? Jak nie trzeba w piecu palic i jak sie nie robi ciemno o 16:30? ... Heh ... Nie powinnam jednak w sumie narzekac, robota nie wybiera, a obecna ma szanse na caly rok sie rozciagnac.
Nie wiem skad dorwali Meksykanke w srednim wieku, ale babka postanowila dwie lodki pod Londynem kupic. I obie do przerobki. Czyli generalnie w tydzien bedzie zarabial tyle, co ja w miesiac. Czyli ja se w tym piecu sama napale :)

A tak w ogole to pamieta ktos jeszcze to? 



We've come a long way baby :D

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

 
;