środa, 17 listopada 2010

Smutno.

Listopad to ewidentnie nie moj miesiac w tym roku.
Nie dotarlo to do mnie jeszcze w calosci...
Bercik, kotecek moj ukochany, zmarl dzis rano. W aucie, 5 minut przed tym, jak do veta dojechalismy. Wczoraj jeszcze tu byl, siedzial na moich kolanach, mruczac, dzisiaj...
Kurwa, kurwa, kurwa.
Vet stwierdzil zatrzymanie akcji serca i podejrzenie krwotoku wewnetrznego. Bidula wyszedl wczoraj na pare godzin, po powrocie wygladal normalnie, ale mial problemy z oddychaniem. Pluje sobie w brode, ze jakbym go w nocy do auta zapakowala i do veta zawiozla, to moze dzisiaj by tu jeszcze byl. Zywy. Bo rano juz strasznie trudno mu oddychanie szlo, a w aucie dostal spazmow i plul krwia.

Czyli chujnia, myslalam, ze do trzech razy sztuka, ze tym razem sie uda, ze zdaze go wykastrowac i nie bedzie sie szlajal. Vet powiedzial, ze mogl go samochod potracic. Tyle ze kolo nas nic oprocz pociagu nie jezdzi. A po takim potraceniu sam by do domu nie wrocil. Koty zawsze na cztery lapy spadaja, on musial o cos uderzyc. Biedactwo. Moje male biedactwo...


Z ciekawostek popierdolonych: za kremacje kota i zwrot prochow vet zaspiewal £90. Dziekuje, postoje. 


Nie wiem co ze soba zrobic... Brakuje mi mojego czarnego cialeczka i jego mruczenia, memlania, miauczenia.
Przepraszam ze smece...

3 komentarze:

Anonimowy pisze...

Kurcze, kurcze, buuu. Mamlaka nie ma ? Nie wiem jak Cie tu na odległość ukochać...

Humorzasta pisze...

Trzymaj się Ciocia. Mnie też bardzo smutno z tego powodu. Lowe lowe lowe.[*]

Humorzasta pisze...

wyslij mi maila na biuro@magdowo.pl bo nie mam Twojego adresu

Prześlij komentarz

 
;